Biebrzański powiew rodzimego lata (2.5/2.5)

Ostatniego dnia mojego wolontariatu, ja oraz Ania wybrałyśmy się nad Biały Grąd.
W środę zachód słońca ukazał się naprawdę wspaniale. Przemierzając na rowerze łaciate drogi (w plamy asfaltu o różnym odcieniu szarości), mogłyśmy podziwiać niebo w całej okazałości.


W pobliżu ukazała się jeszcze parka błotniaków łąkowych (Circus pygargus).


Na okolicznych polach żerowało stadko żurawi (Grus grus), które pod promieniami słońca wyglądały jak zesłane z zaświatów.
Tak właśnie myślałam, że to boskie stworzenia.


A znad zbóż wychylił niespodziewanie głowę, tuż przy samej drodze, jeszcze ten pan:


Przyznajcie, że barwy nieba były niesamowite. Granat, ciemny fiolet i delikatny róż nachodzące na siebie pasmami. Kontrastujące z nimi jasne pola zbóż oraz klangor żurawi w tle.

Poniższe żurawie (oraz gęgawy) również znalazły malownicze miejsce do pozowania, niestety okazały się dość płochliwe.



Podniosłam rower rzucony pośpiesznie na brukowaną drogę i ruszyłyśmy dalej.

Po ominięciu wybiegających na drogę krów i zaznajomieniu się z okolicznymi psami, dotarłyśmy do miejsca docelowego. Przyjechałyśmy tutaj głównie po to, aby zaobserwować pliszkę cytrynową. Widziałyśmy ją poprzedniego dnia rano, niestety był to młody i niezbyt okazały osobnik, no i trochę z daleka. Zresztą, zdjęcie pokazałam w poprzednim poście - mało imponująca obserwacja.

Już od początku towarzyszyły nam tu bociany i żurawie.



Niestety, ani śladu pliszek. Wytężałyśmy nasz słuch oraz inne zmysły (chociaż taki smak i dotyk to niekoniecznie).
W kadr złapał się jeszcze pojedynczy kszyk (Gallinago gallinago).



Ale nie było tam całkowicie cicho i pusto. Ze wszystkich pobliskich zarośli, turzyc i takich tam, słychać było wodniczki. I to bardzo głośno, jakby znajdowały się tuż przy nas.
Stanęłyśmy na ławce z lornetką (Ania) i aparatem (ja) w pełnej gotowości i czekałyśmy.

Obok ławeczki stała tablica informacyjna, która głosiła dumnie: "patrzcie, tutaj możecie zaobserwować wodniczkę, to najrzadszy ptak śpiewający Europy" (oczywiście napisane mądrym językiem). Było to ozdobione atlasowymi zdjęciami tego gatunku, gdy ptak siedzi dumnie na najwyższym ździebełku w pełnej okazałości, śpiewając.
Im dłużej stałyśmy na tych ławkach, tym bardziej wykonanie takiego zdjęcia wydawało mi się niemożliwe. Słyszane dookoła głosy należały niewątpliwie do wodniczek, ale żadna z nich nie chciała nawet na sekundę się pokazać. Żadne ździebełko nie poruszyło się, nie przelatywał nigdzie nawet mały czarny punkcik.

Może ten gatunek w ogóle nie istnieje. Może w turzycach ktoś umieścił głośniki z nagraniem, a rokitniczkom maluje się biały pasek na czubku głowy.

Podczas tego stania udało mi się uchwycić takiego osobnika (ale to oczywiście też NIE JEST wodniczka, tylko rokitniczka - potwierdzone przez biebrzańskich ornitologów).
(szkoda, bo miała potencjał)


Pozostaje mi tylko poniższe zdjęcie, z którego nigdy nie dowiemy się, kogo przedstawia. To właśnie mogę zaliczyć do mojej prywatnej listy zagadek wszechświata.
Czy to znowu rokitniczka? A może dowód istnienia Acrocephalus paludicola? (A może wróbel?)


Podczas tego naszego stania i czekania na flagowego ptaka Biebrzy, udało nam się zobaczyć inny gatunek, który według niektórych też nie istnieje.
Otóż był to derkacz (Crex crex), który od czasu do czasu zmieniał miejsce bytowania, na sekundę frunąc nad polem.

Zdjęcie jak widać nie najwspanialsze, ale przynajmniej tu wiadomo, że to on.


Tak więc czekając na wodniczkę zobaczyłyśmy dwa razy derkacza, który jest również ptakiem bardzo wstydliwym. Czyli wodniczka musi być conajmniej 4 razy bardziej płochliwa od derkacza (nie pytajcie jak to policzyłam).

Takim cudem nie doczekałyśmy się ani jej, ani pliszki cytrynowej, mimo to uważam mój ostatni biebrzański wypad za bardzo udany.

Będę bardzo tęsknić za tym ciepłym, rodzinnym miejscem, Agnieszką i jej załamaniem, klangorem żurawi, zachodami różowego słońca, natłokiem bocianów, których mi tu bardzo brakuje, nawet za rozlatującym się rowerem i niecierpkami (no dobrze bez przesady).

Mam wielką nadzieję, że wybiorę się tam kiedyś wiosną. Co prawda odległość nie zachęca, ale wiem że warto. Na pewno wszystko wygląda zupełnie inaczej, gdy teren jest podmokły, gdy wszystko zalewa woda ozdobiona żółtymi grążelami. Gdy żerują tu bataliony, rycyki i miliony innych siewek.

A teraz czeka mnie tylko dziesięciogodzinna podróż powrotna...

Komentarze

  1. To są właśnie te krajobrazy, w których człowiek zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Piękne zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

Cały wiatr Fuerteventury

Norwegia!... (część trzecia)

małe liski nieuchwytne po polu skaczące

zanim wiosna

małe niebieskie słowiki

Chorwacja, tydzień pierwszy