Ferie zimowe

Witajcie!
Kilka tygodni temu skończyły się u mnie ferie. W województwie dolnośląskim przypadały na dwa pierwsze tygodnie lutego. Pierwszy tydzień spędziłam aktywnie na nartach we Włoszech, a drugi odpoczywałam w domu. 
Chciałabym wam opowiedzieć o moich zimowych przygodach, chociaż musicie mi wybaczyć miejscami brak porządnej dokumentacji. Na stok nie mogłam zabierać aparatu, czego bardzo żałuję, bo udało mi się spotkać tam całkiem ciekawe ptaki. Ale o tym później.

W sobotę wyruszyliśmy w podróż i jechaliśmy cały dzień. Dopiero niedzielę mogliśmy spędzić w górach. Nie wiem czy pamiętacie, ale w zeszłym roku również byłam z rodziną we Włoszech i tak się składa, że przebywaliśmy w tym samym hotelu. Nasz pokój był dość mały, ale i przytulny. Oprócz podwójnego łóżka znajdowało się tam też jedno piętrowe... tyle że bez drabinki. Cóż, wdrapywanie się na nie (i ześlizganie się z niego) było dość kłopotliwe. Mieliśmy dużo okien i taras, ale akurat nie było widać stoku. W tym roku trafiliśmy na pokój od strony lasu, dlatego przez szyby podziwialiśmy głównie drzewa.
Dla większości wypoczywających ludzi była to pewnie wada pokoi w tej części hotelu. Dla mnie stanowiło to zaletę, bo na zewnątrz wśród gałęzi świerków uwijały się sikory - sosnówki i czubatki. :) Te drugie udało mi się całkiem dobrze udokumentować, z czego się cieszę, bo - jak pewnie pamiętacie - do moich poprzednich zdjęć musiałam dorysowywać w Paincie strzałki, żeby ktoś zobaczył że tutaj znajduje się ptak ;)

Sosnówka

Czubatka


Niedzielę i poniedziałek spędziłam głównie na stoku, jednak cały czas rozglądałam się dookoła za jakimiś ciekawymi gatunkami. Cud, że na nikogo nie wpadłam podczas jazdy.

(We wpisie znajdziecie kilka dzienników narciarskich, czyli krótkich notatek które pisałam podczas chwilowych przerw w schroniskach :))

Dziennik narciarski #1
Prawdziwe widoki zaczynają się dopiero kiedy dojedzie się na samą górę wyciągiem krzesełkowym Orso Bruno (co znaczy niedźwiedź brunatny, jak wydedukowałam). Wtedy naprawdę trudno skupić się na trasie i patrzeć pod narty, tym bardziej jeśli wciąż wypatruje się na niebie sylwetki jakiegoś rzadkiego ptaka.
A oto wyżej wspomniane widoki:

Wybaczcie za jakość zdjęć, wszystkie pochodzą z telefonu.

We wtorek postanowiliśmy wybrać się w inną część gór zwaną Madonna diCampiglio (albo jakośtam inaczej). Ten dzień zapowiadał się naprawdę dobrze, bo mieliśmy okazję znaleźć się znacznie wyżej niż w górach blisko naszego hotelu. Widok również był inny, mniej więcej taki:


W takich warunkach jeszcze bardziej uparcie wpatrywałam się w niebo, bo a nuż przeoczę jakiś górski gatunek.
Nie myliłam się :)) Prawie od razu, kiedy wysiedliśmy z wyciągu, zauważyłam nad głową dwa ptaki kołujące nad schroniskiem. Były czarne, wielkości mniej więcej wrony. Sięgnęłam szybko po mój telefon (chociaż powyżej widzie jak wyglądają zdjęcia zrobione z jego pomocą...) i przyciskałam zawzięcie ekran już zmarzłymi palcami, z których musiałam zdjąć rękawiczki. Kiedy miałam chwilę odpoczynku na wyciągu, obejrzałam fotografie. Cóż, widać było tylko niewyraźny zarys sylwetki ptaków. Co chwila widziałam je żwawo lecące w stronę schroniska, ale za każdym razem zdjęcia wychodziły podobnie. Hmm, może w Collinsie wyczytam coś, co pomogłoby mi rozwiać wątpliwości? Szkoda że zapomniałam go wziąć na wyjazd. Tak właściwie pierwszy raz podróżowałam bez obowiązkowej książki o ptakach i jak widać nie było to dobre rozwiązanie. Przewodnik po ptakach nigdy nie jest zbędnym balastem ;)
Mniej więcej po południu zatrzymaliśmy się w schronisku na samej górze. Widok z okien naprawdę przepiękny. Popijając gorącą czekoladę wciąż wyglądałam przez szybę aby nacieszyć się zachwycającym zimowym krajobrazem. Ale za oknem coś przeleciało... Tak, to były te ptaki zaobserwowane wcześniej. Czarne, krukowate, wielkości wrony, smukła sylwetka... Widocznie lubią przebywać w pobliżu ludzi, bo zawsze mogą znaleźć coś do jedzenia.
 - Mamo, ten ptak miał żółty dziób, prawda? - upewniłam się, czy wzrok mnie nie myli.
 - Raczej tak - odpowiedziała mama.
No więc zagadka prawie rozwiązana ;) Teraz do głowy przychodzą dwa gatunki - wrończyk i wieszczek. Nie wiem czy wy też tak macie, że zapominacie który ma jaki kolor dzioba? No cóż, ja właśnie mam taki problem, a w tamtym momencie był wyjątkowo uciążliwy. W pokoju brakuje Collinsa, internetu też nie ma... Nie wytrzymam przecież tygodnia w niewiedzy.

Dziennik narciarski #2
Na stoku roi się od szkółek narciarskich. Składają się najczęściej z instruktora i pokaźnej grupki dzieci. Czasami zdarza się wpakować pośród tychże małych istot stojąc w kolejce do wyciągu. Wtedy, chcąc nie chcąc, jesteś odpowiedzialny za całą wesołą gromadkę podróżującą z tobą i pilnujesz, żeby żaden człowieczek z za dużymi nartami nie wypadł z kolejki. Możesz też spotkać to zbiorowisko na stoku, kiedy tworzą znany szyk bojowy pod tytułem "wężyk". Polega to na powolnej do granic możliwości jeździe gęsiego za instruktorem. Najgorzej, jeśli trafisz na grupkę praktykującą ten sposób w wersji "od brzegu do brzegu", co skutecznie uniemożliwia innym narciarzom ich wyminięcie. Wtedy możesz dołączyć się do nich, wolno wlokąc się po wyznaczonej przez nich trasie, lub postarać się jakoś ich wyprzedzić. Jednak jeśli zdecydujesz się na ten odważny krok, poczujesz na sobie wzrok pełen wyrzutu i niechęci, bo ośmieliłeś się zniszczyć ich szyk.

Aby dostać się do stoku w pobliżu hotelu musieliśmy podróżować różnymi skomplikowanymi trasami, czekać w koszmarnie długich kolejkach na wyciąg i przejechać przez most na taśmie podobnej do tej, na którą kładzie się bagaże na lotniskach. To ostatnie najbardziej mi się podobało, chociaż prędkość nie była powalająca, a w głowie miałam cały czas "żółty dziób, żółty dziób".

Dziennik narciarski #3
Stok pod koniec dnia wygląda jak pole bitwy. Dzielnie brniesz przez góry i doliny, wpadasz na śnieżne pagórki i starasz się utrzymać na wyjeżdżonym lodzie. Mijasz po drodze poległych ludzi leżących żałośnie na ziemi z wypiętymi nartami znajdującymi się 5 metrów dalej. Chcesz przedostać się przez mur jaki tworzą miliony nastolatków spędzających czas na koloniach, właśnie wracających tą jedną trasą. Poruszasz się ostrożnie między dziećmi jadącymi na oślep i wymijasz gwałtownie skręcających snowboardzistów. Wszystkie piski nart ślizgających się po lodzie, krzyki upadających dzieci i wrzaski ludzi wpadających na siebie z impetem zlewają się w jeden hymn pochwalny na cześć skończonego dnia pełnego wysiłku.

Środa zapowiadała się mało ciekawie. We włoskiej telewizji (gdzie można było znaleźć naprawdę różnorodne programy telewizyjne, od mało inteligentnych seriali dla nastolatków, poprzez teleturnieje randkowe, aż do włoskich bajek) natrafiliśmy na prognozę pogody, z której wyczytaliśmy, że prawdopodobne są opady deszczu. Zmieniliśmy trochę plan dotyczący naszego dnia i czas przed południem spędziliśmy na nartach, a później postanowiliśmy udać się się na wieżę widokową, która znajduje się w innej części miasteczka.

Dziennik narciarski #4
Wycieczka na szczyt Pejo (3 000 m n.p.m.) jest naprawdę interesująca. Aby dostać się na jedną z najwyższych gór w tym rejonie, trzeba wybrać się do wagonu kolejki linowej wielkości autobusu, który kursuje co 15 minut. Na szczycie znajduje się stacja, w której zamiast ścian znajdują się same szyby (oraz automat z bardzo dobrą gorącą czekoladą). Na pewno dookoła roztacza się niesamowity i warty zapamiętania widok, o ile właśnie nie panuje zamieć śnieżna...


W tej nicości znikają wagony kolejki linowej
Nie uwierzycie co znalazłam wieczorem w restauracji... internet! Wreszcie poczułam się częścią społeczeństwa. Od razu wklepałam w Google wrończyk, a później wieszczek.
Bingo! Kolejnym gatunkiem na mojej liście życia jest wieszczek. :)) Cieszę się niezmiernie, chociaż żałuję że nie mogłam go sfotografować w lepszy sposób niż telefonem.

Czwartek i piątek były kolejnymi dniami spędzonymi na stoku. Wiele się nie wydarzyło, było dość ciepło i większą część śniegu na stoku stanowił ten sztuczny. Tak właściwie to w ciągu całego pobytu temperatura była całkiem wysoka i rzadko schodziła poniżej 0 stopni. W pełni zimowy krajobraz mogliśmy podziwiać wybierając się tylko na trasy położone wyżej. Mimo wszystko na nartach jeździło się dobrze :)

Dziennik narciarski #5
Czarna trasa - zmora narciarza. Przynajmniej tego nieprofesjonalnego. Niedawno otwarto nową czarną trasę o nazwie "Little Grizzly". Widać ją bardzo dobrze jadąc wyciągiem Orso Bruno (o którym wspominałam wcześniej), skąd wygląda bardzo niewinnie. Szkoda tylko, że obserwując ją z krzesełek nie można dostrzec min ludzi, którzy beztrosko decydują się na zjazd. Po chwili jazdy gwałtownie zatrzymują się, spoglądając w dół na stromą ścianę śniegu pod nimi, ze świadomością, że nie ma już odwrotu. Czasami zdarza się, że na górze czarnej trasy zbłądziła cała grupa osób przebywających z instruktorem. Wyglądają niezwykle bezradnie i raz po raz spoglądają na przewodnika z wyrzutem, w głowie mając zapewne "W co nas wpakował ten facet?!".

W sobotę, po długiej i męczącej podróży nareszcie wróciliśmy do domu. Na szczęście został jeszcze jeden tydzień, którym tym razem naprawdę przeznaczyłam na odpoczynek :)

A u was w jakim terminie przypadały w tym roku ferie?

Do napisania, jeśli dotrwaliście do końca to gratuluję :) Mam nadzieję, że podobała wam się nowa forma wtrąceń w postaci Dzienników narciarskich.
Emalia :) 

Komentarze

  1. Jest super! Bardzo podoba mi się pomysł z dziennikiem narciarskim - wpisy są takie naturalne, a równocześnie są tam fragmenty-perełki, jak np. "Wszystkie piski nart ślizgających się po lodzie, krzyki upadających dzieci i wrzaski ludzi wpadających na siebie z impetem zlewają się w jeden hymn pochwalny na cześć skończonego dnia pełnego wysiłku." Podoba mi się Twój styl - jest lekki i malowniczy. Nie mogłam się też nadziwić zawziętości w poszukiwaniu tego tajemniczego gatunku (dla wszystkich obytych w temacie i równie zawziętych, którzy mogą chcieć na mnie zacząć krzyczeć - jestem totalnym laikiem ;) ). Super to opisałaś - jakbyś była takim ptasim Sherlockiem Holmesem! :D No i jestem oczarowana czubatką <3. Tak zadziorny ptaszek, a równocześnie tak pełen gracji i wdzięku. Pisz dalej, bo super jest się wczytywać w Twoje dziennikowe zapiski. Życzę dużo weny i jeszcze więcej owocnych wypadów ornitologicznych ;)
    PS. Zdjęcia jak zawsze cudowne <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejku, dziękuję za ten wyczerpujący komentarz.
      Może jeszcze kiedyś powrócę do formy ptasio-narciarskich dzienników, jeśli się podoba :) A czubatki rzeczywiście są cudownie urocze i za to je uwielbiam.
      Jeszcze raz dziękuję! :)

      Usuń
  2. Piękne! A ta sosnówka super zapozowała. Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałaś bardzo fajną wycieczkę! Super się czytało, "Dzienniki narciarskie" też.
    Gratuluję nowego gatunku. Wiem, jak to jest, kiedy spotka się "niezidentyfikowany" obiekt ptasi, i nie można sprawdzić dokładnie, co to za gatunek. :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, miło mi to słyszeć (a właściwie czytać) :)
      A takie zagadki są nieodłącznym elementem życia ptasiarza ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

Cały wiatr Fuerteventury

Norwegia!... (część trzecia)

małe liski nieuchwytne po polu skaczące

Pół roku na Islandii. Okolice Reykjaviku

małe niebieskie słowiki