zachody ujścia warty

Co dzisiaj?
beton, katar,
klimatyczne zdjęcia białych ptaków na ciemnym tle (a przynajmniej ja je bardzo lubię),
gęsi, kaczki, trochę lisów,
żurawie szykujące się do spania, dużo na raz

Bardzo trudno było mi zdecydować się na zdjęcie w miniaturce. Można przebierać w zachodach słońca - ale szczegóły później.



Trochę długo zajęło nam wygramolenie się z pokoju, szczególnie w stanie pełnego zasmarkania (no dobrze, tylko ja byłam w takim stanie (na szczęście)), mając do dyspozycji ciepłe koce i wszystkie sezony Kuchennych Rewolucji.

Zacznijmy więc wpis od tego wydarzenia:

Pierwsza wizyta na Betonce
(Dla niewtajemniczonych - słynna droga z betonowych płyt w Parku Narodowym "Ujście Warty", bardzo wygodna dla rowerów, idealna do podziwiania gęsi i zachodów. Często zajęta przez stada krów i koni.)

Tego dnia pogoda była bardzo skandynawska. Niebo w odcieniach szarości, trawy sprawiające wrażenie wyblakłych (ale tylko na chwilę) oraz wiatr taki na kurtkę i pięćdziesiąt swetrów. Na szczęście wiatr ten okazał się całkiem oczyszczający jeśli chodzi o moje zatoki.


(Trochę nie wiedzieliśmy, jak zachować się w stosunku do koni i krów zagradzających przejście. Na szczęście nie okazały się agresywne ani też zarażone wścieklizną.)



Szczerze mówiąc, ilość ptaków okazała się powalająca. 
Szok.

To znaczy, na pewno na to postrzeganie wpłynęły nasze wymagania -
Codziennością dla nas jest niewielka różnorodność gatunkowa, bo przecież nigdy nic nie ma, są tylko nasze rozczarowania. To już oficjalnie przyjęty żart, haha. 

Tutaj nie ma już żartów. 

Widzicie te gęsi?




Tutaj lecą świstuny. To chyba nasz pierwszy poważniejszy gatunek.
Gratulacje.
W oznaczaniu pomógł nam nowiutki, zupełnie niezniszczony Collins (inny od naszych własnych domowych), który stał sobie na półce w naszej agroturystyce. Dobrze było pożyczyć.


Gęsi znów.




Beton.


Czaple białe, na które zawsze będę patrzeć z sentymentem.


Ilość kaczek. Nurogęsi, krzyżówki, świstuny, płaskonosy, cyraneczki.






W pewnym momencie pojawił się:


rybołów. Dziękujemy za wizytę.

I lisek zaplątany między wysoką trawę i stada koni. Skakał w zaroślach, co chwile w nich znikając, i nie zwracał na nas uwagi. A przynajmniej nie na tyle, żeby od razu uciec w popłochu.



Tutaj jeszcze bardziej nie ma żartów, bo w tym szybkim pociesznym stadku, na środku, można wypatrzeć rożeńca. (To ten większy z szaroniebieskim dziobem.) Oczywiście w tej mniej imponującej szacie - tą barwniejszą podziwialiśmy tylko na tablicach informacyjnych, ale nie można narzekać.


W tym szybkim stadku głównie cyraneczki, świstun na górze i płaskonosy z diabolicznym, żółtym okiem.


Pełna powaga sytuacji, pojawia się taki ktoś, i to nawet całkiem blisko, lądując przed nami.



Całkiem udany pierwszy poranek obserwacyjno-fotograficzny sprawia, że na Betonce pojawiamy się jeszcze wieczorem. Spóźniliśmy się odrobinę na sam zachód, ale kolory nieba jeszcze przez chwilę zostały, zanim opadły przygniecione ciemnością.




Łabędzie i zerwane (postrzępione) chmury.




Szlak derkacza

Co prawda samego derkacza nie spotkaliśmy, ale spokojnie, byliśmy na to przygotowani psychicznie (nie ta pora dnia, a właściwie nocy).

Nie byliśmy za to przygotowani na imponującą ilość żurawi.






Przelatywały raz na jedną stronę pola, później na drugą, kłębiąc się w jednym miejscu.
Wyglądały trochę jak w grze, źle zaprogramowane, kiedy lądowały tak blisko siebie, prawie na sobie nawzajem.






To zdjęcie poniżej chciałam Wam pokazać niekonicznie ze względów wizualnych - są tu trzy gatunki, na raz, koło siebie, niesamowite.
(kania ruda, żurawie, i gdzieś tam siedzący bielik)


Drugi (najpiękniejszy) zachód słońca na Betonce.

Kolory były tak niesamowicie intensywne, i intensywnie niesamowite.

Mmmmmm.
Chyba nie muszę pisać zbyt wiele, popatrzcie na dokumentację. Można chłonąć barwy w nieskończoność.







Trochę czapli białych - jasnych, smukłych punktów w ciemnościach; dla mnie wyglądają trochę surrealistycznie. Lubię te połączenia.



(Przy okazji wykorzystuję też depresyjne tonacje, jakimi obdarza mnie mój aparat nie-pełnoklatkowy, rezygnując czasem z nadmiernego operowania kolorami w photoshopie.)



Wieczorami ptaki, takie jak gęsi i żurawie, zbierają się w wielkie stada i lecą razem na swoje noclegowiska. Tym ogromnym stadom towarzyszy nieustający chaos i hałas, gęganie, krzyki w różnych tonacjach i z różnej odległości, wszystko na raz.




Szlak zimorodka
Jak widać poniżej, ten dotrzymał swojej obietnicy. Udało się, przynajmniej z daleka - ujęcie środowiskowe.



Pożegnaliśmy się z jaskółkami po raz milionowy, ale mogły to być właśnie ostatnie ze wszystkich pożegnań.
Teraz już, w październiku, całkowicie zastąpiły je wieczorne karliki, prawie dorównujące zwinnością (ale bez ruchów przypominających bezwładną, trzepoczącą kartkę papieru).

W tym momencie coraz częściej zaczynają pojawiać się l i s k i, coraz bardziej wypełniając pierwszy plan.


Zachód słońca trzeci, czyli
jeszcze więcej lisków
śpiące żurawie, ale to za chwilę.

Udajemy się w miejsce, które polecił nam właściciel domku - to tutaj na noclegowiska miały zlatywać się żurawie. Gdy siedzieliśmy w trawie, napawając się czekoladą, w polu widzenia pojawił się Vulpes vulpes.


Co jakiś czas znikał, schowany w nieco wyschniętym korycie rzeki, by później pojawić się niepodziewanie trochę bliżej.


Tutaj jest już bardzo pierwszoplanowy! Zdążyliśmy należycie się przywitać, chociaż tylko przez ułamki sekund.


Teraz na spanie zlatują się ptaki.
Bardzo dużo, coraz więcej i więcej, jeszcze więcej dołącza z ciągnących się kluczy, z których dobiega klangor i powplatane piski tych prawie-dorosłych.


Zdecydowaliśmy się nawet podejść odrobinę, w miarę możliwości, i to tak aby nikogo nie spłoszyć. Głównie dlatego, że wcześniej przechodzili tamtędy wędkarze, co obyło się bez reakcji ptaków.
Ach warto byłooo.



Przy okazji chwilowe podmienienie aparatów dało przyjemniejsze kolory.





Och.



Lis pojawił się znowu, tym razem ze znajomym.






Tak jak my, podziwiały czasem szykujące się do spania żurawie.


Akcja, ale to chyba tylko takie przekomarzanie.



Po drugiej stronie niebo płonie.



To był naprawdę uroczy zachód, pojawiło się wiele stworzeń, wiele mocnych kolorów oraz zielonych plam od trawy na spodniach. 

Wieczór przymglony nieco wizją schyłku, i uczuciem melancholii. 
(Podróż powrotna pociągiem była nieco przytłaczająca)

 myślę, że to zdjęcie jest dobre na zakończenie

Komentarze

  1. o takkk, czekałem na ten wpis i wspomnienie tych wakacyjnych (tylko dla studentów) zachodów. Wyzdrowiałaś????
    (bardzo imponujące te żurawie)
    pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki za ładne zachody i komentarz, pozdrawiam cieplutko również!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

Cały wiatr Fuerteventury

Norwegia!... (część trzecia)

zanim wiosna

małe liski nieuchwytne po polu skaczące

małe niebieskie słowiki

Chorwacja, tydzień pierwszy