Liczenie hipotetycznych gęsi

SZOK! Liczyli gęsi, których nie było [ZOBACZ ZDJĘCIA]

czyli
 * Dolina Baryczy
 * urokliwe barwy zachodu słońca
 * tłiczowanie najpiękniejszego i najlepszego ptaka dzieciństwa
 * rysowanie martwych biedaków
 * najbardziej miękki wschód słońca


Dobrze, a teraz kilka spraw na początek.
Rozpoczynam studenckie życie, chciałabym powiedzieć że z pełną parą, ale nie wiem za bardzo co to oznacza. Najważniejszą informacją w październiku było dla mnie, że, uwaga,
nagle dostałam się na ASP.

To było... baaaardzo nagłe, w czasie, kiedy już sobie spokojnie studiowałam biologię. Między ekologią a organizmami zarodnikowymi dostałam telefon. 
Głupio mi się teraz przyznać ale wahałam się, na szczęście moi rodzice nie mieli wątpliwości. ("Nad czym ty się w ogóle zastanawiasz????!?!?!")
No bo wiecie... jak się już nie dostanie, to trzeba jakoś znieść gorzki smak porażki, i całe 3 miesiące najdłuższych wakacji spędziłam przyzwyczajając się do myśli o studiowaniu biologii. A tutaj jedno oddzwonienie na nieznany numer i masz zmień sobie studia w 5 sekund.

A teraz napawam się tym, że chodzę na kierunek marzeń i jestem przeszczęśliwa, że dostałam się do szkoły artystycznej. Czasem aż nie mogę się doczekać zajęć, a progi uczelni (stare i bardzo ciężkie drzwi albo nowe, białe, rozsuwane) przekraczam z taką jakby dumą...
Dobrze, nie osiągajmy już tutaj wyżyn zachwytu i strzepmy cekiny intelektu.
Opowiedzmy sobie więcej o moim ostatnim ptasim wypadzie.

Całe przedsięwzięcie ('liczenie gęsi') polega na weekendowym wyjeździe do Doliny Baryczy, który zwieńczony jest liczeniem gęsi o wschodzie słońca w niedzielę. Przyjechałam z moim kuzynem już w piątek, od razu po zajęciach na uczelni, ale wiadomo - było już ciemno, więc pierwsze zdjęcia wykonane są w sobotę.

W sobotę była organizowana wycieczka OTOPu, więc zebrała się większa gromadka ludzi. 
A oto moje pierwsze ujęcia:






Kowaliki spod wieży na Grabownicy






W tym miejscu nasza grupka nieco odłączyła się od wycieczki, bo na stawach przebywał ciekawy gatunek, a mianowicie szablodziób :)
Szablodziób to ptak z moich dziecięcych ornitologicznych marzeń, zachwycał mnie swoją elegancją, kolorami, smukłością i kształtami...
(Miałam go nawet w wersji pluszowej, z dźwiękiem - wydawał z siebie takie osobliwe pokwikiwanie.)
I w końcu, udało nam się go wypatrzeć - były 4 osobniki zaplątane pośród stada gęsi w oddali (czyli zbyt daleko na dobre zdjęcie).
W pewnym momencie wszystkie gęsi spłoszył bielik, i wyobraźcie sobie, jak musieliśmy się natrudzić, żeby nie stracić z oczu czterech małych punkcików. Co prawda były białe, więc odróżniały się od gęgaw i innych, ale wciąż były maleńkie i z oddali podobne nieco do mew.
To naprawdę było zadziwiające - chyba każdy z nas przyznał, że szablodzioby są większe niż mu się wydawało wcześniej - na tyle duże, że przypominające nieco właśnie mewy.


A tutaj zachód słońca nad jeziorkiem, nad którym główną atrakcję stanowiły dla mnie czaple białe. Bardzo lubię ich biel skąpaną w lekko zabarwionym świetle.
I o tym jak bardzo, przekonacie się właśnie tu.








O rrrraaany, a teraz spójrzcie na to przefantastyczne drzewo upstrzone bielą.
Pokochałam ten widok od razu.





A oto przekochane raniuszki, z najbardziej czarnymi oczyma na świecie.








I tutaj nasza sobotnia wycieczka dobiegła końca - pożegnały nas stada żurawi i gęsi przelatujące nad głową.



Wieczór spędziliśmy całkiem towarzysko, a ja zdążyłam jeszcze poszkicować - dostałam od Marceli martwego jera, trochę piórek i skrzydła droździka jako martwą naturę. Jeden z rysunków zamieściłam tutaj - można sobie zerknąć:
https://cumulonimbuss.tumblr.com/post/180102900099/feathers-borrowed-from-fallenswift

Rysowanie martwych ptaków jakoś tak przypadło mi do gustu... Może to odrobinę dziwne, ale według mnie mają w sobie coś... melancholijnego, delikatnego i odrobinę tragicznego.
(Chociaż i tak wolę żywe!)

Poranek. Wschód słońca.
Podzieliliśmy się na małe, kilkuosobowe grupki rozjechaliśmy po okolicznych stawach. Nam (Ania, Ada, Jacek, ja) trafiła się wieża widokowa na Grabownicy.
O rany jak tam było przepięknie.
(i bardzo, bardzo zimno)



A oto drobne akcenty nad zamgloną taflą - najpierw łanie, potem żurawie i łabędzie krzykliwe.













Tak, dobrze zauważyliście. Nie ma tutaj żadnych gęsi. Co prawda było je trochę słychać o wschodzie, ale wszystko przykryła szczelnie gęsta mgła. Przez lunetę dostrzegaliśmy jedynie ogromne stado żurawi w oddali. Tak więc, nasz licznik gęsi wyniósł: 0.
A poprzedniego wieczoru tak bardzo przejmowałam się rozpoznawaniem nowo wydzielonego gatunku (gęś tundrowa zamiast zbożowej)...


ale

jestem ogromnie zadowolona ze zdjęć!

(i mam nadzieję, że Wam również przyjemnie się je ogląda)
:)

Komentarze

  1. nowy wpis! już to cieszy bardzo bardzo... Twoje teksty zawsze miło się czyta, a do tego te klimatyczne zdjęcia! Cóż za miejsce, bajka. Te czaple... mgliste poranki... marzenie. Piękne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! ((: Mgła zajmuje zawsze specjalne miejsce w moim serduszku

      Usuń
  2. "Cekiny intelektu" podbiły moje serce literacko, a zdjęcia - wyobrażam sobie, jak musiało być tam zachwycająco :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za wejście i miłe słowa! Niestety czasem nawet zdjęcia nie są w stanie czasem w pełni oddać wschodów słońca.

      Usuń
  3. Genialne są te zdjęcia, zwłaszcza stadko czapli na drzewach i ta leśna ścieżka... majstersztyk! Pozdrawiam cieplutko! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, stado czapli było niesamowicie malownicze! I inspirujące :) Dziękuję bardzo!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

Cały wiatr Fuerteventury

Norwegia!... (część trzecia)

zanim wiosna

małe liski nieuchwytne po polu skaczące

małe niebieskie słowiki

Chorwacja, tydzień pierwszy