Pół roku na Islandii. Okolice Reykjaviku

Teraz wydaje mi się to nierealne i zupełnie odległe. Siedzę w moim pokoju, przy tym oknie co zwykle, spoglądając na ten sam rząd brzóz rosnących u sąsiadki, piję herbatę przy biurku i zastanawiam się czy ostatnie miesiące to był dziwny sen. Trudno mi odnaleźć się w tej rzeczywistości i błądzę po omacku po mojej wiosce. Prawie wszystko jest dokładnie takie jakie zostawiłam, naznaczone jedynie zmieniającymi się porami roku.

Trochę jakbym przeniosła się nagle w inną rzeczywistość. Czy jestem teraz w domu? Czy właśnie opuściłam dom? Jak to możliwe, że otoczenie zmienia się tak nagle? 

Żegnając się z Islandią trochę nie umiałam sobie wyobrazić, że to faktycznie koniec jakiegoś rozdziału. Dopiero uderzenie rzeczywistości podczas jazdy z lotniska uświadomiło mi, że nie zobaczę już Esji zastanawiając się, jakiego koloru szaty przybierze dzisiaj. Powrót, mimo że wyczekany, okazał się całkiem przykry. Ogrom emocji, zagubienie, poczucie straty. Erasmus blues.

Powoli wracam do rzeczywistości, przypominając sobie pierwsze kroki na końcu Europy.


W 

Ptasie wspomnienia i mały przewodnik 

 Góðan daginn! Wreszcie znalazłam trochę czasu, aby uporządkować tą całą przygodę i pozwolić zajrzeć za kulisy i w moją codzienność.

Wpisy islandzkie będą miały strukturę opowieści o poszczególnych miejscach. Łatwiej mi będzie złapać wspomnienia i uczucia konkretnych przestrzeni, niż budować wszystko chronologicznie. Mam też nadzieję, że w odbiorze o wiele łatwiejsza będzie taka wycieczka po mapie, a może nawet przydatna, jeśli ktoś planuje odwiedzić Islandię.

Jest to więc mały przewodnik po moich islandzkich wspomnieniach w miejscach, które polecam do tworzenia własnych wspomnień.

W tym wpisie obejrzycie i poczytacie głównie o okolicach Reykjavíku. Wymieniam tu:
  • wyspę Viðey
  • sam Reykjavik (fajne miejsca, second-handy, kawiarnie, baseny, miejsca ptasie)
  • jeziora Elliðavatn i Helluvatn w parku Heiðmörk
  • wulkan Fagradalsfjall
  • półwysep Seltjarnarnes
  • Álftanes

W kolejnym wpisie opowiem o wycieczkach poza stolicę. Będzie o południowym wybrzeżu, wodospadach, maskonurach, archipelagu Vestmannaeyar, Viku i czarnej plaży Reynisfjara. Pojawi się też wspaniały półwysep Snaefellsnes z plażą fok i znaną górą Kirkjufell. A jeszcze kolejny wpis to wycieczka na północ – Akureyri, jezioro Mývatn, wyspa Hrísey z pardwami w herbie i trochę zorzy. Zapowiada się dużo zdjęć, wskazówek i przygód.

Pierwszy wpis będzie taki trochę wprowadzający i spokojny, osiadły. Będzie trochę podróży w czasie i skakanie chronologiczne, ale w obrębie miejsc wokół stolicy. Okolice Reykjaviku to miejsca, w których stawiałam pierwsze kroki na Islandii, gdzie czułam wolność i chłonęłam islandzką naturę oglądając każdy zakamarek... ale również miejsca, gdzie żegnałam się z tą przygodą. Kojarzą mi się z odkrywaniem ich tydzień za tygodniem, obserwowaniem jak zmieniają się na przestrzeni miesięcy, jak ptaki odlatują, pojawiają się nowe. Fragmenty mojego islandzkiego domu.


Właściwie to jak ja się tam znalazłam?

Na Islandii spędziłam dokładnie 5 miesięcy, od lipca do końca listopada. Całe lato i całą jesień, omijając polskie słońce i złotą jesień w lesie. Wyjechałam na praktyki Erasmus z mojej uczelni (ASP) po ukończeniu dyplomu. W ramach praktyk pracowałam w Reykjaviku przy festiwalu filmowym – Reykjavik International Film Festival. Byłam stażystką projektantką graficzną, zgodnie z kierunkiem moich studiów. Pomagałam dwóm Islandkom graficzkom, pracując w zespole z jeszcze dwiema stażystkami-graficzkami (również z Erazmusa). Erazmusów było więcej, łącznie kilkanaście stażystek z różnych krajów. 

Przez ten czas mieszkałam w małym pokoju w półpiwnicy, ze wspólną łazienką i bez kuchni. Warunki nie były najbardziej wygodne, ale było mi dobrze i żyło mi się miło w tym miejscu. W pobliżu był ogród botaniczny i basen Laugardalslaug oraz naprawdę duży sklep Bónus. Islandzkie pokoje to chyba najcieplejsze i najlepiej ogrzane miejsca na ziemi, tym bardziej przytulne, jeśli na zewnątrz szaleje wichura lub pada deszcz. Do siarkowej wody pod prysznicem przyzwyczaiłam się szybko, a moja kreatywność kulinarna wspięła się na wyżyny, przy okrojonym sprzęcie kuchennym. 

Mieszkałam przez 5 miesięcy sama, nie licząc 3 tygodni, kiedy przyleciał do mnie Anton. Nie czułam się samotnie ani w piwnicy, ani podczas wędrówek po plażach, jeziorach, półwyspach czy górskich ścieżkach. Był spokój, wolność, poczucie bezpieczeństwa oraz planowanie tras i zgrywanie autobusowych przesiadek. W pracy spotykałam codziennie miłe mi osoby: koleżanki erazmuski i opiekunkę praktyk, najmilszą duszę, panią Julianę. Po pracy odwiedzałam czasem mieszkanie pani Juliany oraz dom koleżanek, które mieszkały w 5 osób niedaleko mnie. Wieczorami chodziłam na basen z Anną. Czasem wybierałyśmy się na grupowe hulajnogowe wypady, a czasem na weekendy wynajmowałyśmy auto (dzwoniłam wtedy do gościa z wypożyczalni z indyjskim akcentem). 

Były też momenty nieprzyjemne i smutne. W piwniczce, w pokoju obok mieszkali trudni współlokatorzy – głośni, kłótliwi, agresywni, brudzący (Polacy na Islandii™). Najciężej było w listopadzie – kiedy skończyły się moje praktyki, a mieszkanie wynajmowałam do końca miesiąca. Było ciemno, zimno, słońce wstawało o 10-11. Skończyła się rutyna chodzenia do pracy, moje koleżanki wróciły do domów. 

Mimo to było pięknie, niczego nie żałuję i tęsknię. Nauczyłam się mnóstwa rzeczy, przetrwałam, odnalazłam się. Uwielbiam język islandzki i chciałabym się go kiedyś uczyć (pod koniec umiałam zrobić zakupy w piekarni po islandzku, poprosić o einn kleina i powiedzieć taka með, na wynos... nic wielkiego ale satysfakcja ogromna). Tymi widokami, górami i rozległymi przestrzeniami, tym spokojem chciałabym podzielić się z każdym...


Początki

Zaaklimatyzowanie się w Reykjaviku było o wiele mniej bolesne niż przyzwyczajenie się z powrotem do Wrocławia. Wszystko było nowe, ciekawe, ekscytujące, czasem trudne  ale pokonanie tych trudności budowało własne poczucie sprawczości. Pierwsze dni i tygodnie to radość z wolności, wycieczki po parkach w Reykjaviku, urządzanie pokoiku w piwnicy i ekscytacja widokami, szczególnie widokiem z okna z pracy.

Właściwie najtrudniejszym momentem na początku był sam wieczór przylotu do Reykjaviku. Pierwsze emotional breakdown. Wysiadłam na terminalu autobusowym w Reykjaviku, które jest chyba najokropniejszym miejscem w całym mieście. Miałam ze sobą ogromnie ciężką walizkę oraz dwa dużo ważące plecaki, i okazało się, że autobusowy dojazd do wynajętego pokoju nie jest taki prosty. Taksówek w pobliżu nie widziałam wcale (...zresztą sprawdziłam później, że kilka km taksówką w centrum kosztuje więcej niż dojazd 40km do lotniska w Keflaviku). 

I wtedy okazało się, że na Islandii mój telefon się obraził i nie mam dostępu do internetu. Nie było opcji sprawdzenia połączeń autobusowych, a jeżeli już coś się pokazało - mapy polecały mi pieszą wędrówkę na przystanek 1km. Pod górę. 

Było około 21, jednak intensywne słońce sugerowało popołudnie. Rozpłakałam się na rogu ogromnego parkingu bus terminala, z tymi bardzo ciężkimi bagażami, na końcu Europy, zastanawiając się gdzie ja właśnie jestem, bez nikogo. W końcu jednak musiałam wziąć się w garść i chlipiąc ruszyć pod górę, z moimi walizami, w stronę centrum. 

Po drodze zadzwoniłam oczywiście do rodziców i próbowałam skontaktować się z Antonem, aby dostać jakieś wskazówki dojazdu od osób które mają internet. Jednak, jak się okazało, podyktowanie nazw islandzkiego przystanku Barónsstígur, w wietrzny dzień, przez telefon, to bardzo trudne zadanie. Tak więc, odcięta od świata, dotarłam pieszo na autobusową pętlę Hlemmur (po drodze pomiijając niedziałający przystanek Barónsstígur, który zapamiętam na długo). Stamtąd czekało mnie tylko wgramolenie się do autobusu, zakup biletu u kierowcy i wysiadka na odpowiednim przystanku blisko Sæviðarsund....

Kierowca autobusu był pierwszym Polakiem, jakiego spotkałam na wyspie i mógłby rozpocząć sagę moich doświadczeń z Polakami Na Islandii™. Potraktował mnie bardzo z góry widząc że nie znam nazw przystanków (mimo że sam też ich nie znał), kazał siadać i nie sprzedał biletu. Chociaż tyle, że nie musiałam płacić. 

...

Poza tym okropnym pamiętnym wieczorem, islandzkie lato przywitało mnie bardzo pięknie – długimi dniami pełnymi słońca, mnóstwem łubinów kwitnących na wulkanicznej ziemi. Krzyczącymi rybitwami popielatymi i równie głośnymi krwawodziobami, orzeźwiającym powietrzem i wspaniałym codziennym widokiem na masyw Esja. 


Viðey 

wolność i pierwsza samotna wycieczka

To była mała wyprawa, całkiem niedaleka, jednak pozwoliła mi po raz pierwszy poczuć Islandię naprawdę.

Przydatne informacje dla planujących odwiedziny:
  • na wyspie można zobaczyć trochę zabytków, rzeźbę Yoko Ono Imagine Peace Tower i trawiaste domki, a w sezonie wiosenno-letnim sporo ptaków
  • wyspa jest malutka i da się ją obejść bez problemu w jeden dzień
  • prom na Videy płynie ze Skarfabakki (5 min) oraz ze starego portu w Reykjaviku (20 min)
  • za bilet ze Skarfabakki kupiony na miejscu zapłaciłam 2300 ISK w obie strony (ok. 67 zł)
  • harmonogram kursów: https://elding.is/tours/videy-island
  • przydatna strona z ciekawostkami: https://borgarsogusafn.is/en/p/videy-island
A oto kilka widoczków z kliszy.

Widok na wyspę z Reykjaviku:


W połowie lipca wyspa była przepiękna, zielona, wietrzna i pełna życia – niestety nieprzyjazna dla odwiedzających. Nie zliczę ile razy byłam zaatakowana lub skrzyczana przez jakiegoś ptaka.

W lipcu okres lęgowy islandzkich ptaków jest w pełni. A na wyspie żyją przede wszystkim te, które nie wahają się zaatakować i pogonić ciekawskich ludzi. 
Najgorsze z nich były "duże mewy", dla których prawie cała trawiasta powierzchnia wyspy stanowiła kolonię. Były ogromne mewy siodłate, blade i srebrzyste. Kiedy szłam grzecznie ścieżką, chcąc dotrzeć do puntu widokowego, z pobliskich kamieni raz za razem zrywali się zdenerwowani rodzice. W pewnym momencie nad moją głową krążyło ogromne stado, z którego co chwilę któryś z ptaków obniżał lot, prawie łapiąc mnie za włosy czy czapkę.

Środkowy fragment wyspy musiałam przebiec z kapturem i czapką na głowie.

Innymi zaniepokojonymi ptakami były kuliki wielkie, krwawodzioby (poniżej) i rycyki.




Na plaży nie było bezpieczniej. Tam zostałam napadnięta przez edredonową matkę broniącą schowanych w gęstwinie piskląt. Szybko oddaliłam się z miejsca zdarzenia, mając w pamięci jej wściekły syk i napuszoną postawę. Od tamtej pory patrzę inaczej na niepozorne edredonowe samice i mam ogromny respekt do ich walecznego ducha.


(plaża z edredonami, foto analogowe)

Z całej tej agresywnej zgrai świergotki wydawały się najmniej niebezpieczne.

Jedynym sensownym miejscem, aby się zatrzymać i zjeść Pizzastykki z Bónusa, były nadmorskie klify z kolonią fulmarów. Fulmary mają ogólnie dość spokojne usposobienie, mimo że wyglądem przypominają te wielkie mewy które chciały mi wyrwać włosy. 


Ich kolonia na klifach była dość cichym miejscem, zwłaszcza jak na ptasią kolonię, w której przecież zawsze jest wrzawa. Ale fulmary tylko chrapią i pomrukują do siebie od czasu do czasu, a niekiedy bezgłośnie przelatują, zobaczyć co to za człowiek siedzi obok na trawie. 



Inna turystyczna ciekawostka:

Na środku Viðey mieści się Viðeyjarstofa (Viðey House), który wydaje się miłym miejscem na gorącą czekoladę po zakończonej pieszej wycieczce. Nie wiem czy polecam to miejsce, wstąpiłam tam na chwilę zmęczona wiatrem, wędrówką i stresującymi mewami, i przytłoczyła mnie jego ekskluzywność. Może następnym razem trzeba po prostu usiąść przy stoliku na dworze, żeby nie czuć się dziwacznie z brudnymi butami trekkingowymi przy kieliszkach do szampana.



Reykjavík. City life

i dłuuuuuga lista polecajek

Ogromną część czasu spędziłam oczywiście w mieście – codzienne dojazdy do pracy, spacerki, jeżdżenie hulajnogą wzdłuż oceanu czy przechadzki po głównej ulicy w stronę pętli autobusowej Hlemmur. Odwiedziłam mnóstwo kawiarni, second handów, basenów i parków. Mam nadzieję, że mój mały subiektywny przewodnik pomoże w planowaniu podróży. 

Jak wiadomo islandzkie ceny potrafią przytłoczyć, dlatego najlepszym sposobem na oryginalne i nieco tańsze pamiątki są odwiedziny w lumpeksach. Przedstawiam Wam moją selekcję ulubionych second handów, które odwiedzałam niejednokrotnie podczas Erazmusa. Długi czas poszukiwałam też islandzkiego swetra, który z pewnością jest marzeniem nie tylko dla mnie – jeśli potrzebujecie wskazówki, polecam przeczytać i zajrzeć do tych miejsc.

SECOND HANDY. LISTA TOP:
  • Kultowy Graciak (Góði hirðirinn), Köllunarklettsvegur 1. Sklep ze wszystkim, są meble, przybory kuchenne, tkaniny, ubrania (chociaż zwykle w słabym stanie), vinyle, książki, obrazki, zabawki, wszystko czego potrzeba.... Idealne miejsce na oryginalną pamiątkę lub tanie wyposażenie mieszkania (moje niejednokrotne wybawienie jeśli chodzi o kuchenne pierdółki typu otwieracz do puszek); MAPA: https://maps.app.goo.gl/DF4xAwhD6B4gszNa6
  • Verzlanahöllin, Laugavegur 26. Przy głównej ulicy w centrum, jednak żeby to niego dotrzeć, trzeba wejść w wąską, niewidoczną ścieżkę między budynkami i podreptać po schodach. To chyba największy lumpeks, i według mnie najlepszy. Są tam głównie ubrania, w dobrym stanie i zadbane, warto też rozglądać się za czapkami, szalikami, rękawiczkami itp. Dużo ISLANDZKICH SWETRÓW, nowych i handmade (czasem w spoko cenach, czasem droższe); MAPA: https://maps.app.goo.gl/sXjbnnfxWU9hExZp8
  • Gyllti kötturinn, Złoty kot, Austurstræti 8-10. Również dobre miejsce na swetry. Spoko wybór spódnic, vintage sukienek, kurtek, spodni... Cały wieszak dłuższych jeansowych spódnic... Polecam kota. MAPA: https://maps.app.goo.gl/qPYnLgicmYRfrKWD7
  • Red cross, Laugavegur 12b. Sklep charytatywny. Ten w centrum jest malutki, ale na wieszaku często wiszą fajne sweterki. Mam do niego jakoś sentyment, chociaż nic nie kupiłam. MAPA: https://maps.app.goo.gl/DtVFetGru2hEeSyb8 
  • Kolaportið, pchli targ, Tryggvagötu 19. Czynny tylko w weekendy. Idealne miejsce na zakup swetra handmade, chociaż ceny są o wiele wyższe, niż można czasem trafić w second handzie (nowe swetry na targu to min. 20 000, a zwykle 25–30 000 ISK). Oprócz swetrów to super miejsce na niepowtarzalne retro pocztówki i drobiazgi. MAPA: https://maps.app.goo.gl/A9R3tNFyf3aLm1cg6
Inne polecane second handy. Nie kupiłam w nich nic ciekawego, ale mają potencjał, jeśli się poszpera:)

KAWIARNIE i PIEKARNIE. Rozdanie nagród:
BONUS: Najlepsza kawiarnia po drodze podczas zwiedzania południowego wybrzeża, urocze miejsce w szklarni z kotkami: Auðkúla, 851 Hella, https://maps.app.goo.gl/kDj3fTvhqj4JFpNSA 


JEDZENIE NA MIEŚCIE...
...ogólnie nie polecam, jest ultra drogo, serio. Mała pizza margherita w Domino's kosztuje ok. 70-80zł (a i tak się nie najecie). Frytki w KFC kosztują 35-40zł, z tego co pamiętam. Kosmos. Jedzenie poza domem zamówiłam chyba 2-3 razy przez prawie pół roku. 

BASENYYYY

Islandzkie baseny to wspaniałe miejsce, które polecam absolutnie każdemu. To idealne zwieńczenie mroźnego dnia, i idealne ochłodzenie w cieplejszy letni dzień. Bardzo zazdroszczę Islandii tej basenowej kultury. Właściwie każde miasteczko, każda dzielnica Reykjaviku czy najmniejsza pipidówa ma swój geotermalny basenik. Oczywiście baseny nie służą Islandczykom do uprawiania sportu, to głównie miejsce relaksu, spotkań, ogrzewania się w gorących źródłach i przechodzenia z basenu do basenu jeśli jest za ciepło czy za gorąco. Baseny nie są kryte, dlatego przy bezchmurnej jesiennej nocy można liczyć na zorzę:)

Cena za pojedyncze wejście na basen to ok. 40zł. Jeśli planujesz zostać dłużej, polecam kartę z 10 wejściówkami (wtedy jedna wejściówka wychodzi za 18zł). Z jednej karty może korzystać więcej niż 1 osoba. 


Reykjavik – miejskie parki i inne ptasie miejsca


Wreszcie jakieś wątki przyrodnicze. Tutaj mogę nieco bardziej się rozpisać, a nawet wrzucić kilka zdjęć. To moje ulubione miejsca do kontemplacji przyrody, obserwacji ptaków, najbardziej dostępne podczas dnia powszedniego. Nie są super-dzikie, tak jak inne lokalizacje w tym rozległym poście, jednak wciąż warte uwagi podczas zwiedzania miejskiego życia. Wymieniam tutaj: kultową ścieżkę wzdłuż oceanu, ogród botaniczny, stary park z wodospadami Elliðaárdalur.

Oprócz opisanych niżej miejsc, polecam również:
  • Tjörnin – jeziorko w samym centrum, ptasi raj (ale dla mnie chyba zbyt tłoczno i miejsko). Miejsce na łabędzie krzykliwe, mewy, rybitwy popielate oraz czernice, świastuny, ogorzałki, szlachary.
  • park wokół muzeum Perlan i zatoczkę na południu. Warto obczaić tak rekreacyjnie również plażę geotermalną Nauthólsvík oraz pomnik alki olbrzymiej nad oceanem (https://maps.app.goo.gl/xs8i8gap6DBjCoT19)
  
Ścieżka wzdłuż oceanu

Kultowa promenada wzdłuż całego północnego wybrzeża miasta. Idealna na spacer, przejażdżkę rowerem/hulajnogą, obserwowanie kolorów Esji, szukanie nurników i oglądanie edredonów. Wypada przejść się tędy przynajmniej raz...  Oto mały cykl analogowych fotografii z ptakami i Esją w tle.


Widoki są wspaniałe chyba podczas każdej pogody. Tutaj granat tuż przed deszczem.





Ogród botaniczny

Do tego miejsca mam ogromny sentyment. To park najbliżej mojego pokoiku. Spędziłam tu mnóstwo czasu po pracy – siedząc na ławce i rysując podczas długich lipcowych dni. Można tu spotkać droździki, kosy, czeczotki, a od września sporo uroczych gąsek. Co prawda ptasia różnorodność nie powala, ale droździka zawsze przyjemnie poobserwować. Jest dużo miejsc, w których można się zaszyć w zieleni czy pokontemplować kolorowe grządki kwiatów, usiąść na trawie czy poczuć jak w małym lesie (rzadkość). W pobliżu jest też lodziarnia... Przepis na idealny spacer podczas islandzkiego lata.

Gąski analogowo.


Sierpniowe droździki w deszczu. Chyba nie ma nic bardziej uroczego niż zmoknięty droździk, mokra puchata kulka. 


Droździk ukryty... A poniżej w lesie deszczowym.


Kolejne fotografie z ogrodu botanicznego wykonałam dopiero w listopadzie. Podczas prawie-zimowych dni, bardzo krótkich i chłodnych, w ogrodzie pojawił się karmnik. Gościły w nich właśnie droździki, a także kosy i czeczotki. Poniżej czeczotka.


I seria droździków:



Segment ze zdjęciami kosów:



Historia pewnego droździka w ogrodzie botanicznym

Podczas moich listopadowych spacerów koło karmnika, kilka razy natknęłam się na zaprzyjaźnionego droździka.


Oto Bubuś. Droździk, którego kilka razy wyciągałam z kawiarni w ogrodzie. Kawiarnia poza sezonem letnim była nieczynna, ale dostępna do zwiedzania. Można było wejść i usiąść w szklarni, podziwiać rośliny, świąteczne światełka oraz stawek z karpiami koi. Kiedy odwiedziłam to miejsce pierwszy raz jesienią, w środku miotał się drozd. Bubuś był bardzo charakterystyczny, bo miał tylko jedną nóżkę – mimo to radził sobie świetnie skacząc po ziemi i podfruwając. Kiedy weszłam do środka, widocznie się ucieszył i podfruwał blisko mnie – może miał nadzieję na jakieś okruszki i wypuszczenie na wolność. Mimo swojego "oswojenia" nie dał się dotknąć ani złapać żadnym podstępem. Przyniosłam mu z karmnika trochę jabłka i słonecznika, a potem zwabiłam na zewnątrz, przesuwając jedzenie kroczek po kroczku, w stronę wyjścia.



Bubuś podreptał na zewnątrz trochę niepewnie, ale po chwili poczuł się znowu jak dziki ptak.


Odwiedziłam w to miejsce ponownie następnego dnia. I kilka dni później. Za każdym razem sytuacja się powtórzyła i musiałam uwalniać drozda ze szklarni, prowadząc go w stronę wyjścia. Od tamtej pory w kieszeni zawsze zabieram ze sobą kawałki jabłka. Dla spotkanych droździków, kosów, łabędzi czy kaczek.


Przyszłam do ogrodu jeszcze tydzień później, pożegnać się. Dzień przed wylotem spotkałam bubusia znowu. Tym razem jednak skakał w karmniku i korzystał z wolności, a ja uwieczniłam go na ostatniej klatce analogowego filmu...


Taka ładna klamra mojego pobytu na Islandii.


Park z wodospadami Elliðaárdalur

Jedno z miejsc, które odwiedziłam w pierwszych dniach, ze względu na spacerowy dystans. Drogą przez zatoczkę i czerwone mosty dotarłam do starego parku w centrum miasta. W lipcu było tam pięknie, a dzikie żwirowe ścieżki oplatały kwitnące łubiny.

Obserwuję edredony i szlachary nad zatoczką Elliðaá, a raz trafiła się nawet foka.


Elliðaárdalur to urocze miejsce, nieco dzikie i zapuszczone, jednak zdjęcia nie oddają ważnego czynnika: park jest otoczony drogami szybkiego ruchu, więc nawet tutaj czuć miejski zgiełk.


Jest też inny ważny powód, dla którego wspominam to miejsce z sentymentem. To tutaj obserwowałam moją pierwszą intensywną zorzę, i to w bardzo miłym towarzystwie.

Wysoki alert zorzowy skłonił mnie (oraz moje trzy koleżanki z pracy), aby pojechać nocą w ciemniejsze miejsce z dala od światła miast. Wybrałyśmy się więc hulajnogami do wodospadowego parku, prawie jak jakiś motocyklowy gang.

Reykjavik nocą zorzową jest inny niż nocne miasta, jakie znam. Sporo osób wychodzi na zewnątrz i zachwyca się światłami północy, stoją w parkach, robią zdjęcia. Słychać rozmowy, śmiechy i ekscytację. Na ulicach i w parkach czuć cichą radość.

Błądziłyśmy z latarkami po nieoświetlonych, dzikich ścieżkach. Zatrzymałyśmy się na wielkim kamieniu nad jeziorem, obserwując spektakl. Miętowa herbata w termosie okazała się zbyt gorąca.


Wspominając to wydarzenie, kończę segment Reykjavikowy. W nieco nostalgicznej atmosferze zazielenionego nieba, przenoszę nas w miejsce poza miastem...



Moje ulubione jeziorka – Elliðavatn i Helluvatn w Heiðmörk

Informacje praktyczne czyli jak się tam znaleźć?
  • nie miałam samochodu, więc wybierałam się tam komunikacją miejską. Pojedynczy bilet autobusowy dla dorosłego kosztuje ok. 17 zł i można go kupić w aplikacji Klappið
  • wysiadamy na przystanku Reiðvað i idziemy pieszo ścieżką przez rzeczkę i piękne tereny pełne mchów, kamieni, pagórków
To jedno z moich ulubionych miejsc na bezsamochodowe wyprawy poza miasto. Za pierwszym razem oczarowało mnie ilością ptaków, gdzie szczególne miejsce w moim sercu zajął jeden z nich... ale o tym za chwilę. 

Cały obszar Heiðmörk to lekko górzysty teren z jeziorami, laskami i miejscami na małe wycieczki. To dość popularne miejsce w weekendy, pełne wędkarzy i biegających Islandczyków (w każdej pogodzie i temperaturze).

Heiðmörk w lipcu i sierpniu

Kwiecisty lipiec


I sierpniowe słońce:



A oto widok, jaki zastałam po dotarciu nad jeziorko po raz pierwszy (połowa lipca). Na pewno przyczynił się do tego, że pokochałam to miejsce. Ahhhh co to za małe kręcące się punkciki?


To intensywny czas żerowania płatkonogów szydłodziobych. Przygotujcie się na solidny spamik z tymi bąbelkami.

Wycelowanie ostrości w tak wiercącą się w kółko głowę było sporym wyzwaniem. 
Poproszę o ten aparat co sam ostrzy na oko...


Było ich mnóstwo, nawet w przybrzeżnych zatoczkach i kałużach.




Nieśmiałość w trawach.



W zielonej gęstwinie skrywały się też inne piękności...


Szlachar ze swoją fryzurką.


Innymi stałymi mieszkańcami były łabędzie krzykliwe (ale o nich opowiem więcej przy okazji plaż i jeziora nad Seltjarnarnes). Na razie poświęćmy chwilę temu skandynawskiemu pejzażowi z wełniankami i lasem w tle.

Zanim przedstawię Wam mojego ulubieńca, oto ukryty perkoz rogaty. Zdjęcie niezbyt udane (perkozy nie miały parcia na szkło), jednak gatunek warty zapamiętania. 

No i czas na kosmicznego ptaka, który zupełnie zawrócił mi w głowie tamtego lata. Przepiękny, elegancki, dostojny i potężny!

Ach kto to taki??

Aby w pełni oddać wrażenie przebywania nad jeziorem w Heiðmörk, zachęcam do odsłuchania ich przeciągłego gwizdu (jęku?) nie z tej ziemi!!!

Oto nur lodowiec, po islandzku Himbrimi.

Zdjęcie powyżej zostało zrobione podczas pierwszego spotkania z tym trochę dziwnym dostojnikiem. Bardzo liczyłam na to, że zobaczę je nad jeziorem, ale nie sądziłam że podpłyną tak blisko!

Na początku zaobserwowałam tylko dwa płynące punkty, jakby dwa kamienie w wodzie. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to nur płynący trochę jak krokodyl, z szyją w wodzie, schylony trochę o tak:

I nur wynurzony:

Trzeba rozprostować rozgwieżdżone pióra.

Kiedy powoli kierowałam się w powrotną drogę tego lipcowego popołudnia, bliżej podpływa cała rodzinka nurów. Nieogarnięte, puchate pisklaki wyglądały jeszcze bardziej pokracznie w porównaniu z dostojnym rodzicem.


Urocza rodzinka.

Miesiąc później, w sierpniu, po niecierpliwym wyczekiwaniu na dogodny weekend, spotkałam klan nurów kolejny raz. Zobaczcie jak bardzo urosły małe nurzątka. Niesamowite. Puchate kulki zmieniły się w  młodociane, poważne nurowe nastolatki. 


Nurowe pływanie jak krokodyl:

Młodociany w kontrze:

Były też i dorosłe osobniki pokazujące swoje wdzięki!!!

 Ach ach!

Podczas tego spotkania serce zabiło mi już o wiele szybciej. Niespodziewanie nur spokojnie podpłynął do mnie na tak małą odległość, że nie mogłam w to uwierzyć!! Ustawienia mojego aparatu ani moja trzęsąca się ręka nie ułatwiły złapania ostrości...  musicie mi wybaczyć to poruszenie.

Tymczasem poświęćmy chwilkę na podziwianie graficznych deseni jego upierzenia. Nur na skrzydłach ma wzór z żarzących się węgielków, od których pochodzi ich łaciński człon immer w nazwie. 

(tej ciekawostki dowiedziałam się z wykładu Witka Muchowskiego: https://nazwyptakow.pl/2015/09/24/nur-wpisany-w-11-kat-foremny/)

Z charakteru przypomniały mi trochę fulmary na wyspie Viðey. Duże, zwykle ciche i spokojne, przepływające (lub przelatujące) blisko, żeby poobserwować, kto to je obserwuje. Dostojne i z pozoru niezainteresowane, ale czujne i ciekawe.

Na tych szerszych ujęciach trochę bardziej można wyobrazić sobie odległość oraz wielkość tego majestatycznego ptaka:


To miejsce było idealne, aby usiąść na kamieniu i po prostu obserwować jezioro jedząc lukrecjowe żelki z Bónusa. Bardzo za tym tęsknię, za tym widokiem, zmęczeniem nóg, islandzkimi słodyczami i oczywiście nurami. Za ustawianiem aparatu na prowizorycznym statywie z plecaka, kolanami mokrymi od klęczenia na mchu i termosem z islandzką wodą.

Heiðmörk w październiku

Trasa nad jeziora w pewien śnieżny dzień (foto analogowe) 

Jesienna niedziela. Nagły śnieg przykrył cały Reykjavik białą warstewką. Można pomyśleć, że to typowy islandzki jesienny dzień, jednak przez długi czas później, październik nie ukazywał swojej zimowej natury. Dobrze, że wybrałam się tego dnia na wycieczkę, łapiąc to ulotne piękno.


Spaceruję trasą wzdłuż jezior i przypominam sobie, jak w lipcu kwitły tu kobaltowo-fioletowe łubiny. Islandczycy mijający mnie na ścieżce pozdrawiają turystycznie: daginn. Po jakimś czasie sama zaczynam się grzecznie witać. Jestem chyba jedną z niewielu osób, które nie biegają ubrane w obcisły strój do ćwiczeń.



Jeziora połowicznie zamarzły. Siadam na kamieniu, patrzę jak śnieg wiruje i opada. Piję owocowy koktajl zrobiony w pożyczonym blenderze. Zostało jeszcze jedno czekoladowe ciasto z piekarni.



Smutno tu bez nurów. Jesienią opuszczają jeziora i spędzają zimę na przybrzeżnych wodach oceanicznych.


Pływające punkciki to szlachary, jedne z niewielu ptaków przebywających w parku.



Widok po wspięciu się na niewielki pagórek w pobliżu:


Łabędzie krzykliwe. Para dostojna, do czasu gdy nie zanurzą się pod wodę i nie zaczną wymachiwać
nogami w powietrzu. 



Kolory jesienno-zimowe i cisza przerywana trąbieniem. To łabędzie trąbienie trochę zastępowało mi żurawi klangor, który otula w jesienne dni polskie pola i wsie. Tutaj echem niosły się gorliwe okrzyki łabędzi.





Fagradalsfjall

aktywny wulkan!


W lipcu 2023, kiedy przyleciałam do Reykjaviku, trwała erupcja krateru Litli-Hrutur, który jest częścią wulkanu Fagradalsfjall. Nie mogłam odpuścić sobie takiej atrakcji, dlatego wybrałyśmy się tam we trójkę z nowymi koleżankami z pracy.

Turystyczne protipy w tym rozdziale: 
Erupcja w tym miejscu na ten moment jest zakończona. Jednak Fagradalsfjall to dobre miejsce na górską wycieczkę z podziwianiem rozległych powierzchni zastygłej lawy. Ponadto, od 2021 roku wulkan wybuchał raz do roku – kto wie co nas czeka latem 2024?

Są różne typy erupcji. Ta w Fagradalsfjall była typowo "turystyczna", otwarta dla zwiedzających i bezpieczna do oglądania, jeśli stosuje się do zaleceń ratowników i codziennie sprawdza stronę safetravel.is. 

Innym przypadkiem jest trwająca obecnie erupcja niedaleko Grindaviku, która jest już poważnym zagrożeniem – lawa wypływa w niekontrolowany sposób, a ziemia otwiera się w niespodziewanych miejscach. Ta erupcja wiąże się z ludzkimi tragediami i nie jest udostępniona zwiedzającym. Przed przylotem na Islandię w celach oglądania aktywnego wulkanu, upewnij się że to bezpieczne i że erupcja jest dostępna dla turystów.
  • najważniejsza strona na temat bezpieczeństwa na Islandii: https://safetravel.is/. Jeśli chcesz wybrać się zobaczyć dostępny, aktywny wulkan, sprawdzaj ją  c o d z i e n n i e!
  • ubierz się odpowiednio, przygotuj się na wiatr i kamieniste ścieżki, noś buty górskie (trywialne, wiem, ale widziałam wielu ludzi w klapeczkach czy różnych rodzajach obcasów)
  • stosuj się do poleceń ratowników na miejscu (podczas erupcji np. wytwarzane są niebezpieczne gazy, których nie widać)
  • przed samą wyprawą udaj się do informacji turystycznej na miejscu czy zrób zdjęcie mapki tamże (płynąca lawa może sprawić, że szlaki zmieniają się codziennie)
  • weź lornetkę:)
Okej, nudną część o bezpieczeństwie mamy za sobą, pora przejść do przyjemności! Idziemy na wycieczkę.


Krajobraz jest surowy, kamienisty, jak na Marsie. Roślinność sięga conajwyżej kostek. Na ścieżce podążamy za tłumem ludzi – to popularna atrakcja.


Trasa ma około 10 km, ale przeważa płaski teren z niewielkimi pagórkami. Droga jest kamienista, a krajobraz dookoła zamglony.




Wreszcie widać pole lawy. To lawa z poprzednich erupcji z 2021 i 2022 roku. Wydaje się zastygła, ale wchodzenie na nią jest zabronione – to  niebezpieczne, a ratownicy nie podejmują się ratowania takich śmiałków ze względu na zbyt duże ryzyko. 



Z mgły powoli wyłania się krater!

Wspięłyśmy się na górę, żeby zobaczyć całą panoramę.
Intensywny, neonowy kolor lawy aż razi w oczy w tym mglistym, parującym świecie.

Pięknie! Ruch lawy, wznoszący i opadający, zupełnie hipnotyzuje i wydaje się nierealny.

Pora zejść niżej i przyjrzeć się nieco bliżej, z innej perspektywy.

Na prawo od wulkanu pojawia się na moment niewielkie tornado. No tak, na pewno różnice temperatur są ogromne. To dość osobliwe nagromadzenie światowych tragedii i sił natury w całkiem bezpiecznej formie.



Przy samej lawie stoi sporo ludzi, aby podziwiać ją z bliska (zob. fot). Nie ma żadnych barierek odgradzających, z boku zdarzenie obserwuje jedynie ratowniczka. Właściwie trudno byłoby nawet ustawić jakieś barierki, skoro płonąca masa cały czas się przemieszcza.

Przy lawie jest gorąco, ludzie robią posiadówki z jedzeniem i dzwonią na video do swojej rodziny, podchodząc do ognia niebezpiecznie blisko. Ratowniczka zaczyna krzyczeć "alll people goo baaaack!".


Lawa, płynąca powoli, przewalająca się i tworząca nową ziemię.


Z bliska słychać dudniący dźwięk lawy opadającej na dno krateru, raz za razem. Intensywna czerwień wybucha, wzlatuje do góry, rozbryzguje się i opada uderzając w skałę. Ogień.

To niesamowite, zupełnie abstrakcyjne doświadczenie, ujrzenie takiej siły natury i takiej intensywności koloru. Niepowtarzalne. 



Seltjarnarnes

plaża i jezioro Bakkatjörn


Seltjarnarnes to półwysep na zachodnim brzegu Reykjaviku. Jest bardzo przyjemnym miejscem na spacer, obserwacje ptasiarskie, kontemplację górskich szczytów, ogrzanie nóg i zjedzenie pączka kleinur z piekarni. 

Informacje praktyczne:
  • jezioro Bakkatjörn jest bardzo dobrym miejscem do obserwacji ptaków (kaczki, łabędzie, gęsi, dużo mew oraz siewki)
  • WAŻNE!!! wzdłuż brzegu znajduje się Kvika Footbath, gorące źródło gdzie można zanurzyć nogi! (za darmo!) to miejsce jest tak ukryte że za każdym razem byłam tam sama, polecam gorąco  https://maps.app.goo.gl/eq7Ees64yGJPpSV99 
  • na wybrzeże można dotrzeć tam autobusem miejskim, linią 11, albo zrobić długi spacer deptakiem wzdłuż oceanu
  • to super miejsce na obserwację zorzy w nocy (tak słyszałam, polecam jeśli ktoś ma do dyspozycji auto), ponoć nocą imprezują tam też islandzkie nastolatki.
Listopadowe ujęcie na zaśnieżoną Esję z plaży (foto analogowe)


Najpiękniej na Seljarnarnes było w październiku i listopadzie. Późną jesienią, prawie zimą, dni składały się z samych złotych godzin. Wyschnięta trawa nawet podczas ujemnych temperatur nabierała złotej barwy.


Latarnia na wysepce Grótta jest zamknięta dla zwiedzających, a sama wysepka otwiera się dopiero poza sezonem ze względu na lęgi siewek.


Jezioro jest znanym miejscem do obserwacji ptaków. Po lewej widać specjalną budkę obserwacyjną:


I moje ulubione ujęcie znad jeziora. Pejzaż z łabędziami krzykliwymi.


Łabędzie dreptają w stronę wody. Byłam pewna, że się mnie przestraszyły, ale wręcz przeciwnie... Znajdowałam się w popularnym miejscu dokarmiania ptaków. Przypłynęły do mnie licząc na ten okropny chleb tostowy z Bónusa.


Łabędzie krzykliwe wydają mi się o wiele bardziej dostojne od naszych niemych, a właściwie wydawały mi się, bo poznałam je już od innej strony. W Polsce sprawiają wrażenie bardziej zdystansowanych i wyniosłych, są rzadsze, smuklejsze i o nieco bardziej surowej urodzie. Nad jeziorem Bakkatjörn przekonałam się jednak, że potrafią być tak samo napuszone, agresywne i chlebożerne jak te nasze. 

Następnym razem, gdy przyjechałam tu autobusem nr 11, byłam przygotowana i wzięłam ze sobą płatki owsiane i jabłko. Łabędzie pogardziły kawałkami jabłka (w przeciwieństwie do kaczek), a płatkami owsianymi zajęły się tylko zdesperowane młode. Dorosłe na mnie syczały żądając więcej i próbując staranować. Łabędzie chyba po prostu tak mają.


Agresywny klan.


Zbaczając jednak z łabędziowych opowieści, powrócę do moich pierwszych odwiedzin na półwyspie. Pogodnego lipcowego dnia zachwycałam się ptakami siewkowymi dreptającymi po plaży oraz edredonami, które nie znudziły mi się nigdy.

Edredony miały uroczy sposób żerowania, który uwieczniłam na filmiku (kiedyś go zmontuję i wstawię, obiecuję). Stawały w płytkiej wodzie i dreptały szybko nóżkami w jednym miejscu, kiwając się na boki. Tańcząc wzburzały strukturę dna, i wyławiały różne smakowitości.

Edredonowe kuperki z pisklakami. Siup pod wodę.


Za każdym razem, kiedy odwiedzałam plażę, było to idealne miejsce do obserwacji siewek. Biegusy zmienne, morskie, ostrygojady i kamuszniki były obecne zarówno w lecie jak i pod koniec listopada. 

Biegus zmienny ukryty w wodorostach.


I biegus morski:
Siewka złota, heiðlóa. 



Ostrygojad, częsty i bardzo głośny bywalec plaż.



A teraz uwaga, breaking news: MÓJ PIERWSZY MASKONUR wypatrzony na Islandii. Zobaczcie tą czarną kropkę w oceanie! 

Niestety musiałam szybko zwijać się w tamtej części plaży. Pole golfowe było tuż obok. Islandczycy kochają golfa, a piłeczki walają się wszędzie wokół golfowych pól. Na plaży, między kamieniami, w wodzie.... Trzeba uważać, żeby nie dostać w głowę.

Dni złotych godzin – listopad na Seltjarnarnes

Podróż w czasie – moje kolejne odwiedziny na półwyspie, po lipcu, odbyły się dopiero 3 miesiące później. Co mnie zaskoczyło w listopadzie, to obecność wielu siewkowych na plaży. W Polsce przeloty siewek odbywają się we wrześniu, wtedy przelatują z krajów północnych do cieplejszych. Co więc robiły siewkowe prawie w grudniu, na Islandii?


Trzeba przyznać, że miejsc do żerowania było pod dostatkiem. Poniżej kamuszniki ukryte w wodorostach.


Z bliska zaszczycił mnie edredon. Zwykle tylko wyobrażałam sobie miękkość jego piór z daleka. Teraz mogę przyjrzeć się jaki jest puchaty – spójrzcie na jego zielony tył głowy!

Złote słońce podświetlało połacie wodorostów, pokrywających całą plażę od brzegu do pasa kamieni. Pomarańczowe i brązowe plątaniny szarf zyskały intensywny, błyszczący kolor.  


Wśród glonów uwijały się brązowe, zamaskowane kropeczki: biegusy zmienne, morskie i kamuszniki. Biegały między ogromem wodnych roślin, a czasem z pasją próbowały przewalać ich wielkie łodygi.


I wreszcie, to na tej plaży udało mi się sfotografować śniegułę. Długo wyczekiwałam na bliskie spotkanie, które nie będzie obserwacją latających, czarno-białych punktów. Nastąpiło to podczas mojej ostatniej wyprawy przed powrotem do Polski, kiedy żegnałam się już z Reykjavikiem.


To jeden jedyny osobnik, który pozwolił się sfotografować z bliska tej jesieni. 








 .

Álftanes

odległe, nie-turystyczne miejsce

Álft to to islandzku łabędź krzykliwy. Nazwa miejscowości może pochodzić od tego właśnie ptaka, który lubi przebywać na wiejskim jeziorku przy wybrzeżu.

Miejsce jest puste i otoczone ze wszystkich stron oceanem. Od północy rozpościera się widok na Esję i centrum Reykjaviku. Można zauważyć latarnię Grótta na Seltjarnarnes. Od strony południowej natomiast widać góry półwyspu Reykjanes.

 

To miejsce również kojarzy mi się z czasem pożegnań. Nostalgicznemu klimatowi sprzyja pustka, jaką tam zastałam. Nie jest to miejsce turystyczne, chyba najbardziej nieturystyczne ze wszystkich opisanych w tym wpisie. Odwiedziłam je późnym listopadem, bo spodobało mi się na mapie, i można było tam dojechać autobusem, a obserwatorzy na eBird często wpisywali w tym miejscu swoje obserwacje.

Álftanes – informacje praktyczne
  • dojazd: wybrałam się tam autobusami, ale nie jest to łatwa droga. Musiałam przesiadać się trzy razy i cała trasa zajęła około godziny.
  • opisuję tu głównie północno-wschodnią część półwyspu, ale miasteczko też wygląda ciekawie
  • w miasteczku (na mapach) zaciekawił mnie ten kawiarnio-baro-sklepik, ale było mi już zbyt zimno żeby iść w tamtą stronę. Jeśli brakuje Wam tam małego miejsca na postój, można zajrzeć do Bitakot, wygląda jak dobra miejsce na np. frytki https://maps.app.goo.gl/j1SAtN7DCJm5Ko9v5
  • lubię tą miejscowość, ale nie jest to islandzki must-have, więc jeśli macie mało czasu, bardziej polecam wybrzeże Seljarnarnes

Droździk z podświetloną, zaśnieżoną Esją w tle:

Góry na Reykjanes i grupa trzech łabędzi krzykliwych. Zimowy obrazek


Idąc wzdłuż wybrzeżnej ścieżki mija się kilka jezior, ogrodzone trawiaste tereny dla owiec, domy i gospodarstwa oraz latarnię. Wszędzie wydaje się pusto. Czuję się odrobinę jak dziwny, nieproszony gość. Ludzie z wioski spoglądają na mnie z domów nieco podejrzliwie. Ciszę przerywa chrząkanie stadka edredonów pływających grupkami w oceanie.



Droga między jeziorem a oceanem.


Dużo czasu spędziłam czołgając się w piasku na plaży. Złote godziny w ciągu całego w ciągu dnia tworzą magiczny klimat z pomarańczem wodorostów, a przy brzegu jak zwykle uwija się stadko siewkusów.



Seria kamusznikowa, z błękitem i pomarańczem.




Przemarznięta, z kolanami mokrymi od klęczenia w piasku, idę w stronę pustego przystanku autobusowego. Po drodze głaszczę przymilającego się kota i macham do trzech kruków, które urządziły sobie zebranie w przydomowym ogródku razem ze stadem gęsi. 

...



Dzięki za dotrwanie do końca mojej pierwszej opowieści. Tym razem było całkiem jednostajnie i miejsko, chociaż mam nadzieję, że moje polecajki w stolicy się przydadzą. Następnym razem zapraszam Was na więcej przygód w podróży, pozamiejskie zwiedzanie i chłodne noce w namiocie, będzie więcej niż jeden maskonur oraz większe wodospady niż dotychczas.

Do następnego!



Komentarze

  1. Islandia z Twojej opowieści wydaje się być całkiem przyjazna, mimo że jest tak daleko od Wrocławia, rzucona gdzieś na północnych morzach. Zdjecia, jak zwykle u Ciebie, piękne. Widać oko artystki i duszę poetki. Czekam na następne. Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Islandia jest przyjazna, jeśli lubi się rozległe bezdrzewne przestrzenie i wysokie góry. Uczy też pokory i szacunku do sił natury, bo czasem nie ma żartów. Dziękuję za miły komentarz jak zwykle. Zawsze mogę liczyć na odpowiedź od dzikiego miasta:)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty

Cały wiatr Fuerteventury

Norwegia!... (część trzecia)

zanim wiosna

małe niebieskie słowiki

małe liski nieuchwytne po polu skaczące

Chorwacja, tydzień pierwszy